Daria z pracowni rękodzielniczej dariatworzy ponad 7 lat temu postanowiła zacząć tworzyć. Najpierw dla siebie, bliskich, a w końcu pokazując rękodzieło na zewnątrz.
Moja gościni odpowie na pytania dotyczące tego jak pomaga swoją pracą, jak odkryła, że „to TO chce robić w życiu”. Myślę, że historia drogi do miejsca, w którym odkryła, co chce w życiu robić, będzie inspiracją dla wszystkich poszukujących swojej drogi zawodowej.
Jak to się zaczęło? - to cykl wywiadów z osobami, które działają z poczuciem misji, żyją swoim powołaniem.
Cały wywiad z Darią na temat tego, czy rękodzieło może być sposobem na życie znajdziesz na YouTube.
Albo posłuchać nagrania z tego wywiadu w formie podcastu na Spotify oraz Apple
A poniżej możesz przeczytać pełną transkrypcję wywiadu z Darią
Martina: Chciałabym, żeby Daria z kanału Daria tworzy opowiedziała kilka słów, o tym, czym się zajmuje.
Daria: Cześć. Mam na imię Daria i od 5 lat prowadzę swoją firmę rękodzielniczą Daria tworzy. Hasło „rękodzielnicze” często u wielu osób wywołuje myśl, że to pewnie jakaś tam ściema i dzierga jakieś rzeczy w domu i nie wiadomo po co, dla kogo i dlaczego. A tymczasem okazuje się, że to naprawdę niełatwo i ciężka praca wbrew pozorom. No i tym się zajmuje.
Oprócz tego też od ponad roku prowadzę dodatkowo różne warsztaty artystyczne dla osób w każdym tak naprawdę wieku, od przedszkolaków po seniorów.
A droga, którą przeszłam do miejsca, w którym jestem, trwała dość długo. Mimo wszystko jednak innej nieco nie widziałam na początku.
M: Ale powiem Wam, jak my się poznałyśmy z Darią, bo poznałyśmy się właśnie na takich warsztatach. Na warsztatach dotyczących tworzenia biżuterii z kamieni naturalnych. Więc stąd też tak naprawdę zaczęłam dalej obserwować to, co Daria robi. Daria pochodzi z mojego miasta i też od wielu osób o niej słyszałam. I po prostu od zawsze słyszałam, że jest taka osoba, która robi rękodzieło, mimo, że nigdy w życiu nie miałam z nią do czynienia. Wiedziałam tylko, że jest jakaś Daria, która robi rękodzieło. I ja teraz zadam pytanie, które mnie najbardziej nurtuje.
Jest wiele osób, które robią rękodzieło, jest bardzo dużo osób, które mają taką pasję, które coś tam sobie w domu rzeźbią paluszkami. I uważają to za pasję, nie wychodzą z tym, co robią, poza granice pasji. Bo jest przekonanie, że na rękodziele nie można zarobić. A Ty pokazujesz, że się da, że można. Już mówiłaś, że to nie jest wcale łatwa droga. O tej drodze będziemy rozmawiać, ale powiedz mi, czym Ty się różnisz od tych dziewczyn, które mówią, że nie można na rękodziele zarobić, że to tylko pasja?
D: Ja myślę, że w dużej mierze jest to kwestia postawienia wszystkiego na jedną kartę. To raz. Ja przez kilka lat tworzyłam rękodzieło, sprzedawałam je i pracowałam na etacie i jakoś tam dawałam radę. Z tym, że miałam świadomość tego, że to nie jest na sto procent. Więc myślę, że żeby sprzedawać rękodzieła, jednak trzeba uznać to naprawdę jako pełnoetatową pracę. Trzeba pokazać, że to nie jest tylko tak, że ja coś robię i to się samo sprzeda. Jest to praca złożona z najróżniejszych rzeczy, jest to cały proces.
Wbrew pozorom tworzenie i robienie czegokolwiek, to jest naprawdę najfajniejsza praca w tym całym cyklu prowadzenia biznesu.
I myślę, że to też kwestia podejścia, które u mnie w głowie jakoś się zmieniło. Trzeba uświadomić sobie, że robię to nie tylko z pasji, ale robię to, bo po prostu prowadzę biznes, na którym chce w jakiś sposób zarobić. Nie ma co ukrywać, że robię to dlatego, żeby mieć jakiś dochód przede wszystkim.
Wbrew pozorom właśnie to jest spory problem jeżeli chodzi o świat rękodzieła. Wiele osób traktuje to, że coś tam sobie tworze, jakieś „uszytki”, tak się często mówi właśnie o tym, jakieś przydasie, coś, co sobie zrobiłam w domu. To jest cały proces, żeby dojść do tego momentu, żeby przestać mówić, że coś tam zrobiłam, a zacząć mówić: zrobiłam fajny przedmiot, produkt, który chcę zaprezentować innym i który chcę sprzedać. I pamiętajmy, że na samym tworzeniu proces sprzedaży się nie kończy, tak zresztą jest z każdym przedmiotem w biznesie.
M: Dokładnie tak. A powiedz mi, ile u Ciebie trwała ta droga?
D: Długo. Długo pod tym względem, że od pięciu lat już prowadzę swoją firmę, tak całkowicie nazwijmy to, legalnie. Natomiast tworzenie rękodzieła rozpoczęło się u mnie na studiach, czyli jakieś 10 lat temu, gdzie po prostu byłam na wolontariacie w studenckim klubie Odnowa i nasza opiekunka tego wolontariatu wtedy zaproponowała, że jest taki festiwal etniczny, na którym zawsze są różne stoiska z rękodziełem i że może dziewczyny, któraś z Was coś tam robi, to może tam coś wystawić.
No i ogólnie ja wtedy jakoś niczego nie tworzyłam, ale w sumie zawsze lubiłam takie rzeczy robić. Tak więc coś tam sobie kupiłam, jakieś materiały, półfabrykaty. Wtedy to było decoupage przede wszystkim. Ostatnio znalazłam te rzeczy sprzed tych 10 lat i pewnie każdy tak ma, że nie jest jakoś bardzo dumny z tych swoich początków, ale super, że one były. Przede wszystkim dobrze widzieć ten postęp i proces tego wszystkiego, co doprowadziło do tego miejsca, w którym jesteśmy teraz. Więc to pod tym względem jest super.
Na pewno nie były to jakieś wybitne rzeczy moim zdaniem, ale myślę, że 10 lat temu rękodzieło w Polsce nie było jeszcze tak bardzo eksploatowane jak teraz. Tutaj większą popularność moim zdaniem spowodował Internet, media społecznościowe, też pandemia w dużym stopniu, różne kwestie, możliwości prawne, jakie spowodowało np. prowadzenie działalności nierejestrowanej. To spowodowało, że teraz na pewno więcej osób teraz tworzy rękodzieła niż 10 lat temu, kiedy zaczynałam. Tylko, że wtedy to było naprawdę takie raczkowanie, raczej myślenie o czymś tak przy okazji po prostu. A te 5 lat temu to już było takie naprawdę na poważnie. Kiedy już wiedziałam, że sprawdziłam to robiłam, że już wiedziałam, że to jest ok, że chcę, że mogę to sprzedawać naprawdę na 100% i że chcę spróbować.
Oczywiście te rzeczy, które robiłam pięć lat temu już są zupełnie inne niż teraz. Ja widziałam w necie, oglądałam zdjęcia właśnie sprzed trzech lat i myślę sobie: „rany, serio robiłam coś takiego?” i cały czas się sama sobie dziwię, że robiłam pewne rzeczy, ale to jest potrzebne.
M: Pewnie, że tak. Tak się rozwijamy, prawda? Albo potem, jak patrzymy na ciuchy, które nosiliśmy, jak chodziliśmy do gimnazjum czy liceum i wtedy wydawaliśmy się sobie super. A teraz jest zupełnie inaczej. Ja mam to samo, jak czytam swoje wpisy na blogu sprzed x lat, bo już trochę bloguję. I wtedy po prostu sobie myślę, a, niech wisi, niech inni też czytelnicy i ja przede wszystkim, widzą tę różnice. Najpierw człowiek uważa się za alfę i omegę i zaczyna pisać do Internetu, a potem nagle uczy się i pokory, i innego stylu. I tak u Ciebie to właśnie podobnie wygląda z tym.
D: Myślę, że nie chciałabym znaleźć swojego fotobloga sprzed 15 laty. :D
M: A jeszcze Cię zapytam, kim chciałaś zostać, jak byłaś dzieckiem?
D: To jest zabawna historia, bo kasowaczką, taką panią, która kasuje w sklepie. Jak byłam mała i przyjeżdżałam do Brodnicy na wakacje, to moja ciocia pracowała w sklepie w supermarkecie i zawsze jak chodziłam do sklepu z moją mamą, to mówiłam: „Mamo, ja chcę też kasować jak ciocia w przyszłości.” No i teraz się śmieję, że mam swój własny sklep i jestem kasowaczką. Tak więc mimo wszystko spełniłam swoje piękne marzenie. No oczywiście, że to jest trochę takie pół żartem, pół serio. Marzeń tego, kim chciałam tam, to myślę, że jak u każdego było wiele. Wiele różnych zmian, decyzji trafionych bądź nietrafionych. Ja też mam to za sobą.
M: Ale coś w tym jest, bo niby kasowaczką nie jesteś bezpośrednio, ale gdzieś używasz tej kasy i się cieszysz.
D: Tak, dokładnie. Zawsze o tym marzyłam, żeby mieć kasę fiskalną, żeby ona nie była zabawką. Teraz co prawda czasem jest problem, bo jak moje dziecko przez przypadek zacznie coś klikać na kasie to widzę jakąś kwotę na paręnaście tysięcy to mam przerażenie w oczach i szybko wszystko kasuję.
M: I powiem Ci, że to jest ciekawe, że te marzenia dziecięce niby właśnie nie są związane z tym, co teraz robisz, ale jednak odczuwasz radość tym kasując. I ja jedno z moich marzeń, takich, które pamiętam z dzieciństwa, to że chciałam mieć sklep papierniczy. I przypomniałam sobie o tym, jak pakowałam swoje książki na wysyłkę, czyli sama wydałam książki, potem sama je pakowałam itd. Więc Zosia Samosia pełną gębą właśnie. I ten zapach papieru i te pakowanie przypomniało mi, że kiedyś o tym marzyłam. Właśnie żeby być blisko papieru. Więc wiecie, te marzenia z dzieciństwa, one są w naszym życiu w jakimś mniejszym albo większym procencie, więc to jest bardzo fajne. A powiedz mi, na czym zarobiłaś swoje pierwsze takie poważne pieniądze? I nie chodzi mi tutaj o komunie.
D: Wydaje mi się, że takie pierwsze, pierwsze moje naprawdę poważne pieniądze to były prace w teatrze. Gdy pracowałam w teatrze w Toruniu i była to praca przy festiwalu. Pracowałam na stanowisku osoby odpowiedzialnej za promocję, za cały kontakt z mediami, oprawę promocyjno marketingową. I myślę, że takie moje pierwsze, fajniejsze pieniądze zarobione było podczas pracy przy festiwalu. Wbrew pozorom nie były to duże pieniądze. Teraz wydaje mi się, że to są takie normalne pieniądze, ale wtedy dla mnie to było takie wow.
M: Wiem, wiem z prawie 1000 zł pierwszego zarobku zrobiłam wachlarz. :D
D: Ja czasem po prostu tak sobie patrzyłam na konto bankowe i tak patrzałam jaka kwota. Niesamowite.
M: A powiedz Daria, Ty studiowałaś, jesteś po jakichś kursach? Jak to wyglądało? To edukacja w tej dziedzinie czy w ogóle w innej?
D: Ciężko stwierdzić, bo mimo wszystko przeszłam drogę w jakiejś tam artystycznej dziedzinie. Ukończyłam studia z kulturoznawstwa, więc jestem z wyksztalcenia magistrem kulturoznawstwa i animatorem kultury. Potem studiowałam choreografię, ponieważ od dzieciństwa uczęszczałam na zajęcia taneczne i zawsze moim marzeniem było to, że zostanę tancerką. Z różnych względów to się nie stało, ale mimo wszystko cały czas w głowie mi siedziało, że chciałabym zrobić te studia choreograficzne, Więc złożyłam papiery, wystartowałam w egzaminach na uczelni i się dostałam. Ukończyłam licencjat w tym zakresie i potem przez kilka lat pracowałam jako instruktor tańca, głównie dla dzieci.
No i oprócz tego skończyłam podyplomówkę między innymi z zarządzania kulturą. Jak urodziłam dziecko i przyszła pandemia to stwierdziłam, że tak dziwnie nudno coś jest i stąd wyszły te dwie podyplomówki. Jak już je skończyłam, to powiedziałam, że już nigdy więcej. Wydaje mi się, że to mi wystarczy. Nie wiem, czy jakikolwiek z tych kierunków, które ukończyłam kiedykolwiek mi się do czegoś przyda. Może kiedyś tak, może się zaskoczę, ale uznaję to jako takie moje zabezpieczenie na przyszłość. Gdyby coś kiedyś chciałabym zmienić w swoim życiu, to mam jakieś tam furtki. Co prawda to jest bardzo zawężone, bo jednak w takim zakresie kultury przede wszystkim.
M: Ale tak jak byłaś na studiach, na tych pierwszych swoich studiach, to myślałaś, że kim zostaniesz po kulturoznawstwie?
D: Nie wiem, czy mogę to mówić publicznie, ale chciałam zostać dyrektorem domu kultury. Po prostu chciałam pracować w domu kultury jako animator, jako pracownik. Z różnych względów tak się nie stało. Czy dobrze, czy źle, nie wiem. Nie płaczę nad rozlanym mlekiem i nad tym czego nie ma, bo nie ma mnie w tym miejscu. Teraz jestem w tym miejscu, w którym jestem i bardzo się z tego powodu cieszą.
M: Czyli z zawodu dyrektor ? Ja myślę, że tutaj nie ma się co śmiać, bo wiesz, ja myślę, że każdy z nas ma takie myśli, to tylko kwestia odwagi, kto powie to pierwszy na głos.
D: Prawdę powiedziawszy pierwszy raz chyba powiedziałam to na głos, nie wśród swoich znajomych tak naprawdę. Ale myślę, że to dlatego, że wiem, że taka perspektywa jest bardzo daleko ode mnie.
M: Ale jesteś troszeczkę połączona z domem kultury, prawda? Bo byłam na jednych Twoich zajęciach, na początku nie wiedziałam nawet, że Ty je organizujesz. Ale to właśnie jakiś teatrzyk dla dzieci był czy coś takiego i Ty byłaś pomysłodawczynią i chyba organizatorką, prawda?
D: Tak, w zeszłym roku organizowałam taki projekt, na który można było otrzymać pieniądze. Z tego, że jestem mamą małego dziecka, to szukałam jakiś rozwiązań, żeby coś zaproponować małym dzieciom, stąd pomysł na taki projekt. Ja z domem kultury tak naprawdę jestem związana od kiedy się tu przeprowadziłam do Brodnicy, czyli od gimnazjum. Od kiedy skończyłam 16 lat, czyli to już będzie 15 lat od kiedy ten dom kultury jest mi mocno bliski.
Moja mama zawsze się ze mnie śmiała, że niedługo zamieszkam w domu kultury. Faktycznie byłam zawsze blisko, i zawsze czułam się tam jak w domu, bo znam tam osoby, które tam pracują, dobrze mi się z nimi rozmawia. Zawsze gdzieś nasze ścieżki się łączą. Zresztą co roku też prowadzę finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Brodnicy, więc nie ma co ukrywać, że też wtedy mam największą styczność z domem kultury.
M: Ty jesteś człowiekiem wielu pasji.
D: Tak, wiem, najgorzej. Ale odkąd przeszłam różne takie kursy rękodzielnicze, gdzie zawsze mówiono, że trzeba się trzymać jednej techniki, być w tym dobrym, a ja wiem, że tak nie potrafię. Tak, ciągnie mnie do wielu różnych rzeczy. Jak mnie coś zainteresuje, to nie jestem w stanie odpuścić. Chcę to rozwikłać, dowiedzieć się jak to działa itd. Nie wszystko oczywiście po prostu tworzę i to sprzedaję. Czasem po prostu robię coś tylko dla siebie, hobbystycznie. No i powiedziałam, że jestem totalnie na przekór tym wszystkim teoriom z tych wszystkich kursów biznesowych.
Jakiś czas temu właśnie znalazłam jakieś posty na Instagramie, że takie osoby nazywają się ośmiornicami. Ja sobie tak mówię o sobie, że jestem multipasjonatką, ośmiornicą, po prostu łapie się różnych rzeczy. I to nawet nie chodzi o to, że muszę być idealna w każdej z tych rzeczy, bo dlaczego? Dlaczego muszę być idealna? Nikt tego ode mnie nie wymaga. Chyba, że tylko ja sama, czego oczywiście czasem wymagam, ale już wiem, że nie muszę dążyć do tego ideału.
M: Ja zawsze szczerze zazdrościłam tego takim osobom, że w którą stronę nie spojrzą, to mówią, o, to moja pasja, ale super. Nie muszę jej szukać, bo na drodze jest ich pełno. I to jest coś, co właśnie ma mój mąż, czy kilku moich znajomych. Tak obserwuję i widzę, że właśnie ta pasja przychodzi im z taką lekkością. I pytanie skoro Ty masz tak wiele pasji, to dlaczego akurat zdecydowałaś się na rękodzieło?
D: Wiesz co, mimo wszystko wydaje mi się, że rzeczywistość zdecydowała za mnie. Gdy po studiach pracowałam przez dwa lata w Toruniu i dojeżdżałam codziennie do pracy, do teatru, to po tych dwóch latach już trochę czułam się tym zmęczona, ale nie potrafiłam się przeprowadzić z Torunia. Nie ma co ukrywać, że czuję się taką lokalną patriotką trochę. I jestem mocno przywiązana do tego miasta, mimo że tutaj się nie urodziłam i nie mieszkałam od urodzenia. Z Brodnicy pochodzi moja mama, jeździłam tu na wakacje, teraz też pochodzi stąd mój mąż, mamy tutaj rodziny. Wszystko to spowodowało, że jestem tutaj.
Ale właśnie przez to, że mam takie wykształcenie, jakie mam, a byłam bardzo uparta, że chciałabym pracować w tej kulturze. Jednak jakoś tej pracy nie mogłam znaleźć pod tym względem. Tylko zawsze jakiś mały projekt, jakieś dodatkowe zlecenie, dzieło, co mnie nie satysfakcjonowało. To nie było to, czego szukałam.
Ja chciałam mieć normalną pracę na etat, miejsce, z którym mogę być związana na stałe, a nie tak z doskoku cały czas. A że j rękodzieło cały czas gdzieś było i było, to stwierdziłam: ok. Dałam też w teatrze ultimatum, że albo dostanę podwyżkę, żeby mieć jakąś rekompensatę finansową tych dojazdów. A że wiedziałam, że robiłam tak dobre rzeczy, przyjęłam wtedy takie miejsce razem z koleżanką i próbowaliśmy odkopać trochę zrewolucjonizować młodszym okiem to miejsce. No i propozycja jakaś była, ale nie taka, aby mnie satysfakcjonowała, więc powiedziałam ok, dziękuję w takim razie. Z żalem się oczywiście żegnałam, bo byłam bardzo przywiązana do tego miejsca.
No ale nowe wyzwania, wiadomo. Stąd wyszła kwestia założenia własnej firmy. Po drodze jeszcze było dofinansowanie na działalność, jakieś szkolenia z przedsiębiorczość, które były warunkiem otrzymania tego dofinansowania. I w tym sposób doszłam jakoś tam pokrętnie do tego miejsca, w którym jestem teraz.
M: A powiedz, czy ta praca jest na przykład związana z Twoimi talentami?
D: A wiesz co? Ja nie wiem w sumie, jakie ja mam talenty. Ja myślę, że mam talent do hałasu wokół siebie, bo jestem bardzo chaotyczna, Myślę też, że mam talent do spontanicznych decyzji. Większość rzeczy związanych z moją pracą, z moim biznesem, zazwyczaj była podejmowana bardzo spontanicznie. I nie wiem czy mogę powiedzieć, że mam talent. Często osoby do mnie piszą: O Boże, jakie pani piękne rzeczy robi, jaki pani ma talent. I jak czytam to bardzo często wbrew pozorom, jak osoby przychodzą do mnie sklepu, to też to mówią.
A ja nie wiem czy to jest talent. Nie wiem. Myślę, że to jest jakaś praca, którą w sobie wyrobiłam. Myślę, że talent to jakiś tylko procent. Tak jak się często mówi, że talent jest to bardziej kwestia szkolenia, doskonalenia tej techniki, tego co robimy, jest czymś dużo bardziej cennym i znaczącym w tej pracy. Bo wydaje mi się, że talent, to tak naprawdę mały procent. Dużo ważniejszy jest pomysł, który staramy się potem cały czas doskonalić, no i jakaś umiejętność, technika.
M: Powiedz mi, czy po tylu latach pracy nie w zawodzie, ale właśnie w rękodziele, w swojej pasji, czy to nadal jest dla Ciebie pasja? Masz z tego radość?
D: Czasem tak, ale czasem nie. Odpowiem przewrotnie Nie, nie, oczywiście, że nie. Myślę, że na pewno inne rzeczy sprawiają mi radość niż kiedyś. Są rzeczy, techniki, które kiedyś sprawiały mi większą radość. Teraz już trochę mniej. Teraz mnie trochę męczą, ale wiem, że są. Niektórzy lubią je kupować, podoba im się to, więc cały czas robię, chociaż staram się inaczej do tego podejść i nie myśleć „aaa, znowu muszę to zrobić” ,żeby też po prostu nie mieć takiej stagnacji. Robię to samo, ale staram się co jakiś czas odkryć coś zupełnie nowego.
Poszukuję nowości często np. rok temu wprowadziłam różne warsztaty, gdzie zawsze sobie mówiłam, że zacznę robić, a tak naprawdę to potrzebowałam jakiś pstryczek od osoby, impuls, która powie mi „Daria, zrób to po prostu” . I zrobiłam to. Dla mnie to było totalny fun, to spowodowało, że czuję, że to jest coś fajnego i coś, co się podoba i co na pewno mi sprawia dużą radość - prowadzenie warsztatów. Tworzenie też oczywiście cały czas, chociaż tak jak powiedziałam, czasem są rzeczy, które mnie bardziej męczą, ale je robię. Potem robię sobie przerwę, żeby trochę do tego zatęsknić. Czasem robię też czegoś bardzo dużo i po prostu mam dość. Po miesiącu robienia cały czas tego samego, potem robię przerw i przez trzy miesiące w ogóle tego nie tykam. Po prostu, żeby odpocząć od tego.
M: A powiedz mi, bo wiem, że Twoja mama, o której często wspominasz na Instagramie, że ona Cię bardzo wspiera, że tak naprawdę jest częścią Twojego biznesu. I nie wiem czy ona też nie zapoczątkowała u Ciebie tej drogi, bo ona też ma do tego pasję, więc wyniosłaś to z domu, można tak powiedzieć?
D: Myślę, że na pewno trochę tak, bo maszyna do szycia w domu była od zawsze, od kiedy pamiętam. Mama zawsze nam (mnie i mojej siostrze) szyła ubrania i zawsze byłyśmy tak samo ubrane. Myślę, że teraz wspominamy to z jakimś tam sentymentem. No ale tak, mama nam często szyła ciuchy, robiła na drutach, więc to robienie, tworzenie zawsze tak naprawdę było.
Nie wiem, czy mama to we mnie zaszczepiła, bo myślę, że w jakiś sposób wyszło to ode mnie. Ale też ten pierwszy kiermasz, na który się zdecydowałam i chciałam coś uszyć - uszyłam wtedy torby z nadrukami, no to musiałam porozmawiać o tym z mamą i ona mnie nauczyła i na pewno tą umiejętność dostałam od mamy. Teraz już nie szyję, to był ten jedyny raz i nigdy już od tamtej pory nie chwyciłam za maszynę, bo po prostu tego nie czuję. Zostawiłam to mojej mamie i moja mama się tym zajmuje.
M: Super. A powiedz mi, czy wierzysz w coś takiego jak powołanie, że każdy z nas jest do czegoś powołany?
D: Ja myślałam o sobie zawsze, że jestem powołana do życia w kulturze. I tak zawsze mówiłam o sobie. Jeśli chodzi o kulturę, czuję niedosyt. Myślę, że te studia kulturoznawstwa wbrew pozorom zostawiło we mnie coś takiego, że chciałabym jednak w tym działać i pracować. I zawsze jednak jak już byłam w liceum, to zawsze jednak ta myśl o tym, że będę w kulturze, że będę pracować w domu kultury, zawsze u mnie była w głowie i siedziała cały czas. Do tej pory w jakiś sposób siedzi, chociaż nie wiem, czy bym chciała pracować normalnie na etat w domu kultury.
Jeśli mówisz o powołaniu, to myślę, że bardziej moim powołaniem jest działanie. Nienawidzę siedzieć, nie lubię siedzieć, nudzę się, nie ukrywam, że nie potrafię też odpoczywać zupełnie. Niby jak siedzę wieczorem i siedzę w domu, to nie potrafię usiąść i po prostu oglądać serial albo film, tylko zawsze coś robią. Jeżeli nie mam żadnego zadania albo nie mogę wyjść z domu do pracowni, to wtedy nie jestem w stanie po prostu funkcjonować, bo jestem uzależniona od pracy. Ja tego absolutnie nie ukrywam, że jestem uzależniona od tego, że nie potrafię odpoczywać. I to jest na pewno dość spory problem.
Nie wiem, czy tym moim powołaniem było rękodzieło. Bo przyszło to przez przypadek tak naprawdę, bardziej czuję powołanie do tworzenia, do działania.
M: A mi się wydaje, że tak trochę np. ostatnio zrobiłaś skarpetki i torbę związane z Brodnicą. I to jest Twój projekt, prawda? I czy działanie tego typu to robisz z myślą, że ok, to się dobrze sprzeda, czy raczej z myślą: będę miała fun z tego, że zrobię coś o Brodnicy, że zrobię coś regionalnego. Jaka jest myśl przewodnia, że robisz takie rzeczy?
D: Tak, tak, że robię coś regionalnego na maksa. W tym przypadku to nie była kwestia zarobku, tylko kwestia tego, że jestem lokalną patriotką, totalnie.
M: Czyli jest w tym jakaś misja!
D: Tak. I powiem szczerze, że jak patrzę na brodnickie jakieś pamiątki, gdzieś tam sprzedawane pokątnie w jakiś sklepach, te widzę jak inne miasta się promują. Większe, mniejsze miasta i tak myślałam: halo, dlaczego w Brodnicy nie możemy też mieć fajnych pamiątek, że jak ktoś przyjedzie, to nie wyjedzie stąd z koszulką z herbem Brodnicy albo z chińskim magnesem z Poczty Polskiej. To ja pomyślałam sobie halo, dlaczego nie prowadzimy sklepu z rękodziełem rękodzielników? Mogę spróbować coś stworzyć, takiego, coś wymyśleć.
No i jak w przypadku skarpet, zresztą też toreb, nie ukrywam, że dużą pomoc miałam od Ani, która mi pomogła to wszystko zapracować i która tak samo po prostu podjarała się tym pomysłem, jak ja. Ja powiedziałam: Ania, czy zaprojektujesz mi skarpety? Ja tylko po prostu rzuciłam pomysł. Co bym chciała, żeby było na tych skarpetach, że chcę takie rzeczy. Jednak w mojej głowie wyglądało inaczej. Niestety. Ja wiem, że to głupio wygląda i nie róbmy jednak tego. Ania ostatecznie stworzyła coś takiego i moim zdaniem wyszło super. No i na Facebooku już o tym pisałam i tutaj też mogę powiedzieć, że już tak naprawdę w produkcji, zaraz we wrześniu pójdzie drugi projekt kolejnych skarpetek, tym razem zupełnie inny.
Bo też ja staram się słuchać ludzi, jak przychodzą do mnie do sklepu, to mnie o coś pytają, coś opowiadają, to ja staram się po prostu wysłuchiwać, czego oni szukają tak naprawdę. No i gdy np. przyszli do mnie i zaczęli oglądać skarpety. I dziewczyny mówią, zobacz, jakie super, kolorowe skarpety, chcesz, żebym Ci kupiła takie skarpety dla swojego męża, a nie za kolorowe? I ja kiedy już: aha, ok, faceci nie chcą kolorowych skarpet.
Uczę się też w tym biznesem nie mierzyć wszystkich własną miarą, bo jestem człowiekiem, który kocha kolory, który kocha szaleństwo totalne, więc staram się u innych przestać szukać tego samego, tylko patrzeć na te osoby jednak oczami moich klientów, którzy są różni, nie wszyscy myślą tak, jak ja. Nie wszyscy lubią to samo co ja. Czasem coś zrobię i mówię sobie ale mi się to nie podoba. Potem nagle przychodzi i mówi: ah, jakie piękne. Więc drugi projekt skarpet jest właśnie z sercem dla takich osób jak to się śmieję, to jest taka wersja garniturowa trochę, dla urzędników.
No i oczywiste to nie jest koniec. Cały czas w głowie mam kolejne rzeczy, prowadzę rozmowy, cały czas słucham czego inni szukają. Zapisuje to sobie skrzętnie w swojej głowie i to nie tylko chodzi o wszystkie pamiątki, ale o różne rzeczy. O warsztaty, o to, czego im brakuje w sklepie. Nie wszystko jestem w stanie zrobić, bo nie do wszystkiego mam umiejętności, maszyny, nie mam takiej techniki. Więc jeżeli jestem w stanie, to w mojej małej pracowni, w której teraz jestem, to stworzę to, o ile oczywiście to spełnia też moje wymagania.
M: Tak mi się wydaje, że Twoja lista to -do, lista rzeczy, które masz zrobić, czy masz w planie czy pomysły, nigdy się nie kończą.
D: Ja jestem człowiek - lista przede wszystkim, moja mama zawsze ze mnie śmieje, mój mąż też. Ja jestem też ten człowiek, który uwielbia przepisywać te listy. Ja czuję ogromny problem pod tym względem, że ja wiem, że tracę czas na to, że ja przepisuję po raz dziesiąty tą samą listę i ewentualnie coś dopiszę, albo skreślam, ale czuję, albo wmawiam sobie bardziej i myślę, że to powoduje jakiś porządek w tym wszystkim co robię, bo tak jak mówiłam jestem strasznie chaotyczna.
Niestety to jest w jakiś tam sposób moim przekleństwem, bo wydaje mi się, że w biznesie jednak trzeba mieć porządek, jakąś strategię i to wszystko. Mi idzie z tym ciężko, bardzo. Niestety przeszłam dużo różnych kursów, gdzie uczą jak to wszystko planować, ale kompletnie mi to nie idzie. Myślę, że bardzo dużo wiedzy takiej przyjęłam, ale nie potrafię zupełnie jej wdrożyć w życie i cały czas jakoś wszystko idzie według mojej chaotycznej głowy, co czasem kończy się katastrofą, bo czasem nagle okazuje się, że muszę stworzyć jakieś zamówienie dzień przed, o czym zapomniałam.
M: A powiedz mi, zapytam Cię o finanse i to tak trochę, trochę bokiem. Jakbyś miała powiedzieć od 1 do 10 jak Twoja radość przekłada się na finanse, tak w skali od 1 do 10?
D: Wszystko zależy od miesiąca. Jak to bywa z każdym biznesem, a zwłaszcza rękodzielniczym. To wszystko zależy tak naprawdę od miesiąca, od sezonu. Myślę, że w ostatnim czasie spokojnie myślę, że daję sobie 7, 7 i pół. Na pewno mogłabym być jeszcze bardziej zadowolona, ale też to jest dla mnie taka naprawdę spoko ocena. Chociaż nie… Jednak 8. Jest ósemka, jest ok. Bo ja wiem, że są osoby, które potrafią dużo więcej zarobić na rękodziele i mam tego świadomość, ale myślę, że są dużo bardziej poukładane niż ja. Mają dużo lepszą strategię na to wszystko, prężniej działają w mediach społecznościowych. Ja mam świadomość tego, że rzadko tu jestem tak regularnie. Zazwyczaj to jest takie trochę od czapy wszystko. No ale nie potrafię inaczej.
U mnie tak jest to po mojemu. Już się do tego przyzwyczaiłam, że to jest po mojemu. Już pogodziłam się z tym troszkę, że nie będę miała idealnego konta na Instagramie, że nie będę miała setek tysięcy obserwujących. Wiem, że nie będę miała pięknych, takich czyściutkich relacji, gdzie po prostu wszystko będzie pięknie błyszczało, gdzie będę miała piękną siatkę na Instagramie. Ja już się z tym naprawdę pogodziłam.
Naprawdę bardzo się z tym biłam przez wiele miesięcy i myślę, że jeszcze cały czas jakoś to we mnie tam siedzi. Z tego powodu rzadko kiedy coś wrzucam na Instagrama, bo mówię sobie: rany, nie mam zdjęć, które pasują. A potem tylko tak sobie myślę, że to powoduje, że nic nie wrzucasz, że ludzie o Tobie nie słyszą, że o Tobie nie wiedzą. No i ja cały czas tego się uczę. Naprawdę. I
jak rozmawialiśmy o tym, o tym dzisiejszym live i o cytatach, to takim jednym z cytatów, który jest dla mnie ważny, choć może oklepany, ale jednak co jest zrobione, jest lepsze od doskonałego po prostu. Wolę coś zrobić i mieć świadomość, że w końcu to zrobiłam, niż dążyć cały czas do jakiegoś ideału, bo już wiem o tym, że mi się to nie uda. Kwestia ideału to jest jakaś mrzonka dla mnie totalna. No ja po prostu jakby wiem, że tak się nie da, że na dłuższą metę po prostu nie dam rady, że może raz coś mi się uda fantastycznego zrobić według tego mojego idealnego planu, ale to może być raz na milion.
M: Myślę, że to o czym mówisz, to wiele osób powie, że o, ja też tak mam, a zwłaszcza osób, które tworzą coś w internecie albo osób, które chciałyby zacząć tworzyć i patrzą że gdzieś ktoś robi to super idealnie. Ja już jestem kilka lat w internecie i wiem już co za tym stoi – nieprawda. Życie tak nie wygląda, że to jest po prostu przerysowane, przefiltrowane. I niekiedy właśnie ten proces akceptacji na tej drodze długo trwa, bo przeważnie chcemy i musimy być tacy, tacy i owacy.
A to właśnie przejście przez tą barierę, akceptacja: okej, jestem idealna, ale zrobię to po swojemu. Będzie nieidealnie. Będzie tylko w poniedziałki. Więc to jest też taka droga, którą każdy musi przejść i jak już to przejdziesz, to wtedy prawdopodobnie zostajesz, bo już jest ok. Znalazłaś swój sposób na to w tym świecie. Do tego co powiedziałaś pasuje mi jeszcze cytat: Dobro jest wrogiem lepszego. I ostatnia rzecz, którą niedawno usłyszałam: Ludzie nie płacą ci za to, co wiesz, tylko za to, co zrobisz. A na marginesie: warto. Jak nie zrobisz z tego czegoś, jak moim przypadku, nie napiszesz książki, czy nie wrzucisz tego na Instagramie, to nikt się o tym nie dowie.
I na koniec chciałabym Cię zapytać, czy jakby oglądała nas, oglądała to nagranie, osoba, która siedzi w domu i sobie cichutko coś robi do szuflady, bawi się w rękodzieło i właśnie mówi o tym, że się bawi tak naprawdę i gdzieś po cichu może marzy o czymś o takim, jak Ty. Ty masz sklep online, masz sklep stacjonarny, w ogóle wszystko się spina. To co byś miała powiedzieć takie osobie?
D: Żeby spróbować wyjść do ludzi. Znaleźć jakikolwiek jarmark, kiermasz, pokazać się w internecie. Teraz jest ciężko. Mam tego świadomość, że można się zgubić, bo jest naprawdę dużo osób, które próbują się pokazać. Czasem lokalnie zdarzają się różne takie małe kiermasze, jarmarki. Możesz spróbować pokazać się też swoich znajomych z tym, co robisz. Czasem wbrew pozorom marketing szeptany jest najlepszy, zwłaszcza w rękodziele. No i chyba tyle. Tak naprawdę to wydaje mi się, że to jest taki najprostszy początek. Mimo wszystko, bo nie ma co oczekiwać fajerwerków na samym początku jak u mnie. Ja zarabiałam śmieszne pieniądze. Byłam przeszczęśliwa, że coś sprzedałam, a większość tych rzeczy pewnie sprzedałam swoim znajomym. Ale zawsze cieszy jak wracają, mimo wszystko, to jest bardzo miłe.
M: To była bardzo wartościowa rozmowa, dziękuję Ci Daria.
D: Dziękuję również. ?