Początkowo chciałam nazwać ten wpis „rok, w którym postawiłam na siebie” – ale zabrzmiałoby "tak, poważnie" i jak z reklamy, prawda? Nie zaplanowałam go w ten sposób pod koniec 2018 roku, ani też nie nazwałam tak swojego celu na rok 2019. Nic z tych rzeczy. Jak teraz o tym myślę, to byłam zbyt zajęta, żeby planować 2019, czy wyznaczać mu cele. Miałam robotę do zrobienia i na tym się skupiłam.
2019 - rok, w którym postawiłam na siebie
Początek ubiegłego roku zaczynałam niepewnie. Wiedziałam, że wraz z nim przyjdą zmiany, które odkładałam od lat. Pierwszą z nich było rozstanie się po około 10 latach pracy z pracodawcą. Była to moja pierwsza i jak dotąd ostatnia poważna praca na etacie. Zaczynałam jako recepcjonistka w pokoju do korespondencji a odpuściłam firmę jako manager ds. marketingu internetowego. Dużo zawdzięczam ludziom, których tam spotkałam i samej pracy. Umiejętność wyznaczania celów, obycie, zarządzanie projektami, negocjacje, współpraca z zespołem, terminowość… z wielu rzeczy, których nauczyła mnie korporacja jest to, że wszystko w życiu ma swój czas a mój czas w tej firmie już dawno minął.
Nie chcę powielać treści na blogach, dlatego zainteresowanych powodami i szczegółami rozstania z korporacją zapraszam do wpisu Jedyną pewną rzeczą jest zmiana - pożegnałam się z etatem.
Sri Lanka
Marzec spędziliśmy z MD podróżując po Sri Lance. Traktowałam ją jak odcięcie się od tego co było i przygotowanie na kolejne zmiany. Lubię w ten sposób przechodzić przez trudne decyzje i nagradzać samą siebie za odwagę do nich. Podróż to najlepsza nagroda, a czas w niej zazwyczaj staje się inwestycją w samą siebie. Tym razem stał się również inwestycją w książkę. Na Sri Lance odwiedziliśmy m.in. Kolombo, Galle, Udawalawe oraz miasto Ella. Po zwiedzaniu odpoczywaliśmy na plażach w Unawatuna, Tangalla czy Ambalangoda - inspiracje, dialogi, opisy i pomysły treści do mojej książki przychodziły same. Gdy jakiś czas później wysłałam książkę do oceny profesjonalnej recenzentki ręce mi drżały jak na egzaminie na prawo jazdy.
Książka "Dziewięć marzeń"
Recenzentka, czyli Marta Kowerko- Urbańczyk, redaktorka z Twardej Oprawy była pierwszą osobą, której dałam do przeczytania swoją książkę. Opinia Marty miała być dla mnie wyrocznią – jak jej się nie spodoba to będę płakać kilka miesięcy i co dalej? Zacznę pisać od początku? Ta książka to lata mojej pracy!
Miesiąc później dostałam odpowiedź od Kingi Rak szefowej w Twardej Oprawy. Czytając uważnie linijki czterech stron recenzji książki „Dziewięć marzeń” moje oczy mimowolnie zaczęły wyciskać łzy.
Lekturę przerwał dzwonek do drzwi. Wytarłam nos, otarłam policzki i pobiegłam otworzyć. Gdy MD mnie zobaczył, nie musiał pytać co się stało. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby wziął mnie w ramiona i przytulił z całej siły.
- Co dokładnie napisała? – wyszeptał do mojego ucha kilka minut później.
Odsunęłam się, uniosłam wzrok i spojrzałam w jego pełnych obaw oczy.
- Jest wspaniała. – powiedziałam powstrzymując szloch.
- Co??? To czemu ryczysz?
- bo… moja książka jest wspaniała.
Radość ma różne oblicza. Gdy wkładasz serce, emocje i ogrom czasu, nieprzespanych nocy, poprawek i prawdy w to co robisz to radość wygląda właśnie tak.
„…książkę oceniam wysoko”
„… autorka ma narracyjny talent”
„niesamowite przygody…sprawne rozwiązanie akcji, dzięki której zaangażowany czytelnik /czytelniczka odkłada książkę z satysfakcją.”
Recenzja od Twardej Oprawy pozwoliła mi uwierzyć w to co robię i zabrać się do dalszej pracy nad książką. Znalezienie ludzi do współpracy nad procesem redakcji, beta – reader’ów, korekty, składu a później druku trwał kilka miesięcy. Zastanawiam się czy przydatne będzie jak opiszę cały proces samodzielnego wydania książki na blogu. Sama wcześniej nie byłam świadoma z czym wiąże się tzw. self-publishing. Jeśli temat Was interesuje to napiszcie proszę w komentarzu.
Tutaj możesz pobrać pierwszy rozdział mojej książki - ZA DARMO :)
Powiedziałam „TAK”!
Prace nad książką przerwało pytanie, które po 3 latach związku padło z ust MD. Moją odpowiedź już znacie :) A romantyczno, nieromantyczna opowieść naszych zaręczyn wymaga osobnego wpisu :) Obiecuję pewnego dnia podzielić się tą historią :)
W wakacje spakowałam swoje rzeczy i po raz drugi (pierwszy raz był przed gap year) wyprowadziłam się z Warszawy. (wpis o przeprowadzce: Wszystkie drogi prowadzą do domu.) Wciąż bez konkretnego planu co dalej, ufałam temu co podpowiadało mi serce. Ono podszeptywało, żeby robić swoje a reszta się ułoży. Za robienie swojego uważałam pracę nad książką o podróży dookoła świata w pojedynkę, którą bardzo chciałam wydać dziewiątego dnia, dziewiątego miesiąca, dwa tysiące dziewiętnastego roku. Tak też się stało.
Odejście z pracy, podróż na Sri Lankę, zaręczyny, przeprowadzka do Brodnicy, wydanie książki a w między czasie założenie działalności gospodarczej - te zmiany, ten rok przestawił moje życie na nowe tory. Co więcej sprawił, że plany na 2020 rok piszemy już wspólnie, bo w lutym 2020 bierzemy ślub :)
Czasem zastanawiam się, czy gdybym mogła wrócić czas do początku 2019 to, czy postąpiłabym tak samo. Jeszcze ani razu nie zwątpiłam w żadną z tych decyzji, więc prawdopodobnie tak miało być. Idealnie byłoby gdybym napisała teraz, że wraz z końcem roku minęła niepewność, o której pisałam na początku, no niestety… pod tym względem nic się nie zmieniło. Może, poza tym, że przyzwyczaiłam się do tej niepewności. Czy zarobię w tym miesiącu tyle, żeby się utrzymać, zapłacić ZUS i podatki? Czy nie lepiej prowadzić stabilne życie z 26 dniami płatnego urlopu w roku i opieką medyczną? Pewnie wtedy byłoby łatwiej, ale czy byłoby warto?
Już prawie koniec…
Wydanie książki zaowocowało organizacją spotkań autorskich w najróżniejszych zakątkach Polski. Zazwyczaj z takich spotkań wracałam do domu z kwiatami, laurką przygotowaną przez dzieci, maskotką lub książką o danym regionie. Tym razem nie miało być inaczej.
Jechaliśmy z Brodnicy w okolice Bydgoszczy, gdy nagle…
- Tam jest szczeniak! Zaraz wejdzie na drogę! – po chwili konsternacji – zawracamy! – powiedział MD.
W rowie przy przeciwległym pasie błąkał się szczeniak posturą i kolorem przypominający małą czarną owieczkę. Gdy zawróciliśmy i zatrzymaliśmy samochód, odbiegł w stronę pola. Wysiadłam z samochodu, ukucnęłam i wyciągnęłam rękę w jego stronę.
Po chwili patrzenia to na mnie, to na rękę ciekawość wygrała ze strachem. Niepewnymi kroczkami wychudzona psina podeszła bliżej, aby powąchać, czy coś mam w ręku. Gdy poczuła, że nie chce jej skrzywdzić, zbliżyła się a ja szybkim ruchem złapałam ją za tułów. Ważyła tyle co nic. Jakbym niosła do samochodu małego kurczaka.
Tak się zaczęła nasza miłość <3
Chcieliśmy sprawdzić czy nie uciekła z pobliskiego gospodarstwa, ale nikt nam nie otworzył. Sąsiadka powiedziała, że prawdopodobnie ktoś ją wyrzucił z samochodu na trasie. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby w ten sposób porzucić psa?
Na szczęście MD ją zauważył i zawrócił. Czarna owieczka okazała się być 3 miesięczną suczką, która od kilku dni wabi się Dolly. Została w naszej rodzinie, nie mogło być inaczej.